środa, 29 kwietnia 2015

Teoria względności. Przymiotniki i przysłówki na lekcji z empatii.

W tekście " Niech mówią, że... czyli o tym, jak zrównoważyć ciężką krytykę?" oznajmiłam, że niedługo podejmę temat pocieszania dziecka, gdy wraca smutne do domu. I oto teraz nastaje owo "niedługo". Niedługo? Mija pół roku! Niektórzy żachną się, że oczekiwanie wymagało anielskiej cierpliwości. Inni uznają, że wpisy dzieli krótka chwila. Czas - pojęcie względne. Długo, krótko, dawno...

- Mamo, czy Ty żyłaś w czasach czarno - białych fotografii?! - zapytało z nutą przerażenia i podziwem moje dziecko.
- Tak. - odpowiedziałam zaciekawiona dalszym przebiegiem naszej rozmowy.
- Mamo, a czy świat wtedy był czarno - biały? Bez innych kolorów?
Tu ujęła mnie fantazja dziecka. I już wiedziałam, skąd ta doza przerażenia w głosie. Zaprzeczyłam. Wyjaśniłam, że liście były zielone, niebo niebieskie...
Ale dlaczego córka była pełna uznania, że ja wówczas żyłam? Czy dlatego, że było to tak dawno? Poczułam się, jak... dinozaur! "I Ty Brutusie, przeciwko mnie?"

Dawno, niedawno? By było krótko, a nie długo, zajmijmy się tematem na dziś - smutnym dzieckiem. Porada - "Nie martw się!" to największy wróg empatii. Przyjacielowi, który stracił pracę, ciężko choremu pacjentowi i zmartwionemu dziecku - "Nie martw się!" objawia się niezrozumieniem. Denerwuje, oddala, załamuje... Kiedy dziecko uderzy się, trzeba obejrzeć uszczerbek zdrowia. Wyrazić współczucie, poratować okładem. Kiedy powiemy - "Przesadzasz!" - zacznie płakać, lamentować.
Gdy pokłóci się z przyjacielem - wysłuchajmy, przytulmy, sprawmy coś miłego, bo gdy skwitujemy - "To nic takiego! Nie martw się!" - cały wieczór będziemy obcować z załamaniem, histerią i nieszczęściem.
To co nam wydaje się błahostką, dla przeżywającego jest ogromnym problemem. Tak, jak lekarzowi nie wolno pocieszać ciężko chorego pacjenta, mówić mu, że "wszystko będzie dobrze", tak rodzicom nie wolno przekonywać, że uczucia, kłopoty dzieci są trywialne. Dla każdego - dużego czy małego - aktualny problem jest największy. Wymaga przemyślenia, nazwania, a często podzielenia się nim z kimś bliskim. By go zmniejszyć, na początku należy uznać go za duży. Wejść w emocje dziecka, zapytać je o pomysł na rozstrzygnięcie, ewentualnie zapoznać ze swoim sposobem czy scenariuszem. Jeśli na wstępie uznamy, że jest mały, maleńki z niewdzięczności emocji, udowodni, że to prawdziwa bomba!
Długo, krótko, mały, duży - codzienna teoria względności, w której musimy się odnaleźć. Wszyscy... Razem...

czwartek, 16 kwietnia 2015

Śniadanie zjadam na kolację. Otyłość, nadwaga, silna wola.

W Polsce 40% kobiet i 60% mężczyzn choruje na otyłość. Rozpoczęła się publiczna dyskusja na temat braku specjalistów w dziedzinie leczenia nadmiaru masy ciała. Dietetyków jest zbyt mało, ich gabinety w większości nie są zakontraktowane przez NFZ, interniści i pediatrzy obecnie nie czują się kompetentni do podjęcia leczenia - takie opinie można usłyszeć w mediach. Mówi się o konieczności rozpoczęcia kształcenia lekarzy w zakresie obesitas (otyłości). Wszystko to wygląda niepokojąco. Otyłych wciąż przybywa, a leczących dopiero trzeba wykształcić. A co zrobić ze swoją otyłością dziś, jutro i w kolejnych dniach? Zanim do walki stanie specjalista? Według opinii publicznej los otyłych należy przekazać w ręce medyków. Doświadczenia z lekami na otyłość udowodniły jednak, że bilans zysków i strat wypadł bardzo niekorzystnie. Nagłe zgony sercowe spowodowały wycofanie odpowiedzialnych za zdarzenia kardiologiczne medykamentów. Niewątpliwie wygodnym rozwiązaniem byłyby skuteczne i bezpieczne preparaty medyczne. Trudniej jest bowiem zastosować terapię behawioralną. O wiele łatwiej jest połknąć tabletkę, ba, nawet ich garść niż wsiąść na rower, nie kupić coli, a zamiast pączka z cukierni zjeść własnoręcznie upieczone ciasteczko. (O tym, że warto piec przekonuję na blogu w - "Pieczemy ciasteczka czyli o słodziakach i słodyczach!").

Poznałam 10-letnią dziewczynkę, która rok temu ważyła 60 kg, obecnie waży już... 90 kg! Omówiłyśmy jej upodobania żywieniowe, wychwyciłyśmy błędy i umówiłyśmy się na nadzór czyli wizyty kontrolne.
Jej los pozostaje jednak w jej (oraz rodziców) rękach. Nie wiem przecież, czy są zainteresowani wdrożeniem zaleceń? Dziewczynka nie dostrzega jeszcze potrzeby zmiany wizerunku (stanie się to za tzw. chwilę, gdy wygląd zewnętrzny stanie się dla niej najwyższą wartością, nabędzie wówczas kompleksów, a dzięki otoczeniu dozna okrutnej krytyki). A mama..., czy zechce zmienić , czy podejmie się zmiany wizerunku kuchni? Czy będą kontrolować się w gabinecie lekarskim?

Leczenie nadwagi i otyłości jest rzeczywiście bardzo trudne. Nie dlatego jednak, że nie ma specjalistów, nie ma tych, którzy leczyliby lecz dlatego, że w populacji chorych, którzy wydają się bardzo silni brakuje silnej woli. Zasady proste w teorii, przerastają pacjenta w praktyce. Dlatego... Drodzy Rodzice! Przyglądamy się domowemu menu, bo "czego Jaś się nie nauczy..." ( "Talerz zdrowia. Słów kilka o zdrowym odżywianiu" zawsze do usług na moim blogu).
Weryfikujemy nasze zamówienia w restauracji, niech nie będzie to każdorazowo danie z "kids menu" - o zgrozo - to prawie zawsze frytki z keczupem, spaghetti z sosem bolońskim (przypominającym keczup) i nuggetsy z kurczaka (składające się często z grubej, skwierczącej panierki i niewielkiej w stosunku do "skorupki" porcji mięsa).
Rozbudzajmy smaki naszych dzieci, nie serwujmy im tzw. śmieciowej żywności!
Dokąd prowadzi "wygodne, bo szybkie jedzenie"? To już niestety wiadomo!



Serce i rozum.. Życie składa się z wyborów.

 


środa, 8 kwietnia 2015

Narcyz czy Oskar? Kij czy marchewka?

Każdego roku Akademia Filmowa przyznaje swoje statuetki. Już nominacja jest nobilitacją, a cały świat, nie tylko filmowy, wstrzymuje oddech, gdy ogłaszani są nominowani, a później nagrodzeni. Posiadanie Oscara to uznanie za bycie "NAJ". Każdy z nas, w tym również nasze dzieci na co dzień podlegają ocenie "Akademii". Jurorem jest kolega, ciocia, koleżanka, sąsiad, nauczyciel, przechodzień... Niestety, nie dość, że ocena, którą dane nam usłyszeć, nie jest obiektywna (tak, jak przyznawanie Oscarów podyktowane subiektywnym odczuciem, gustem) to w dodatku częściej słyszymy o sobie źle niż dobrze. Bolesne uwagi z otoczenia dla wrażliwej osoby, a taką jest każde dziecko i nastolatek, mogą skutecznie zmienić nastrój i postrzeganie siebie. Niejednokrotnie z tak błahego wydawałoby się powodu, bo cóż to takiego usłyszeć "gruby", "rudy", albo prześmiewczy śmiech, dochodzi do zaburzeń zachowania lub/i zaburzeń osobowości.
A zatem - Oskar czy Narcyz?

Zdecydowanie Narcyz!
To nie "Akademia", nie otoczenie ma oceniać nasze dziecko, a jeśli to robi, bo przecież opiniuje nieustannie to oceniany musi wiedzieć, że przekonanie drugiej osoby ma mniejszą wartość niż własne. Jak to zrobić? Trudne zadanie!
Moja córka przygotowywała się do konkursu recytatorskiego. Nauka wiersza sprawiała jej radość. Bawiła się słowem  aż do chwili, gdy na próbie w szkole, usłyszała nieuzasadniony śmiech kolegi z klasy. Ten jeden gest, niewykluczone, że przypadkowy (nie ma pewności, że śmiech celowany był w nią, bo może w zakątku sali działo się coś, o czym nie wiemy) sprawił, że uznała siebie za zbyt słabą, by podołać zadaniu i wystąpić przed szerszą publicznością. I co w tej sytuacji? - "Gdzie diabeł nie może, tam babę (mamę) pośle!" Wystąpiłam z przemówieniem: Stań przed lustrem (tu ponownie opiewam ten przedmiot), powiedz ten wiersz i sama oceń recytującą dziewczynkę! Czy podoba Ci się? Kiedy przytaknęła główką, oznajmiłam: I to jest najważniejsze! Świat bywa okrutny, często nie powie Ci, że jesteś wspaniała. Jeśli sama w to nie uwierzysz i nie pokażesz tego światu to w oczach innych będziesz przeciętna, zwyczajna, pospolita, nudna...
Trudny "wykład", ale...córka w kolejnych dniach ponownie bawiła się wierszem i wyrecytowała go na konkursie. Nie wygrała... Po chwili smutku, może rozczarowania ( jej pierwszy konkurs) była zadowolona, zadowolona z siebie! Cóż tam "Akademia", gdy "lustro" zadowolone!
Zachęcam Was do budowania silnych osobowości. Pracochłonne zadanie, ale "bez pracy nie ma kołaczy!"
Właśnie! Czy zgadzacie się z teorią "kołaczy"? A "kij" czy "marchewka"? O karaniu czyli tzw. kiju obecnie mówi się niepochlebnie. Uważa się, że odbycie kary przez dziecko, rodzi w nim poczucie odzyskania niewinności. Odbycie nałożonej kary jest jednocześnie zadośćuczynieniem. Zrobiłem źle, ale zostałem ukarany, więc czyn musi być wybaczony i zapomniany. Nie ma w tym toku myślenia miejsca na wyciąganie wniosków dotyczących postępowania w przyszłości, unikania przewinienia. W "rezolutnej" główce powstaje osobisty kodeks karny - określone postępowanie wiąże się z daną karą, a jej odbycie rozwiązuje problem (z rodzicami, z którymi niewątpliwie bezustannie ma się kłopot). Kara jest miernym narzędziem wychowawczym. Nie uczy. Jest za to (w pojęciu winowajcy) środkiem naprawczym. A nagroda? Marchewka? Opowiem o przeprowadzonym badaniu. Wszystkie poddane obserwacji dzieci zostały zobowiązane do wykonania określonego zadania. Małych uczestników losowo podzielono na dwie grupy. Dzieciom z grupy I za poprawność wykonania zadania obiecano przyznanie kolorowej kuleczki. Dzieci z grupy II już przed rozpoczęciem zadania otrzymały kolorowe kuleczki, które mogły zatrzymać w przypadku powodzenia wykonania zadania, a utracić w przypadku niepowodzenia. I co się okazało? Dzieci z grupy II pracowały intensywniej, z większą starannością. Obserwacja nasunęła wniosek - możliwość utraty trofeum jest większą motywacją do pracy niż możliwość zdobycia nagrody. "Kto daje i odbiera..." - nie zachęca do tej metody, ale wbrew przysłowiu, skoro bardziej boimy się utraty czegoś co jest już nasze niż tego, że nie uda nam się czegoś zdobyć to może jednak warto rozważyć takie motywowanie. Zastanówmy się... Obiecana (jedynie) nagroda wydaje się bardziej hipotetyczna niż realna. A niepowodzenie skutkujące odebraniem nagrody rodzi żal i złość. "Już był w ogródku, już witał się z gąską..." Czy zatrzymam, czy stracę? - zależy ode mnie! Przyznacie, że to podkręca napęd do pracy. Za zdobycz, którą można utracić warto ustanowić "przyjemność" np. oglądanie filmu, przejażdżkę rowerową itp. Wykonujemy wówczas tzw. bilet na "przyjemność" i wręczamy na starcie zadania (odrabiania lekcji - zmory dzieci i rodziców). Uwierzcie, że niejeden nie pozwoli odebrać sobie nagrody. (Hi, hi, hi!)